"JavaScriptSDK"

wtorek, 30 września 2014

Shorty wrześniowe

2 września

Na blogu post o krawieckich wyczynach Strzygi, a w domu buduje się (żmudnie) więź brata z siostrą. Póki co uznał ją za istotę ludzką, nadającą się na partnera, a nie tylko bańkę-wstańkę.
T: Idzieś ziucać zie mną, mamo?
S: Nieee, sprzątam. Porzucaj piłkę z Agusią.
Tupot stóp, a następnie wołanie w drugim pokoju
T: No chodź. Idziemy ziuciać. Wśtawaj ź fotelu.


3 września

Jeszcze nie zdążyli się wygrzebać z ostatniego przeziębienia (Tymon odrobinę zakatarzony, Agnieszka minimalnie niewyraźna), a już uderza coś nowego.
Syna mojego trzęsie 38,9.
Córce mojej przebija się następny ząb.
Super, no...

15 września

Bilans dnia na dziś?
Zalane mieszkanie, wyrwana rura łącząca spłuczkę z sedesem (dziękuję synku, od dzisiaj sikasz w towarzystwie), zajechana maszyna do szycia.
Ciekawe jakie jeszcze atrakcje czekają mnie nim przyjdzie noc...


16 września

Mam stany lękowe - Tymon zasnął w ciągu dnia, więc już w myślach sprawdzam dyżury lekarzy...


23 września
Tymon i Agnieszka cierpią po zaległym szczepieniu, więc na pocieszenie (i uciszenie sumienia) Strzyga serwuje naleśniki z domowym dżemem jabłkowym.
Według słów szanownego małżonka - lepszy niż sklepowe Emotikon smile

26 września
Post za postem, ale inaczej się nie da:
Tymon śpiewa!
"Nał aj nołaj ejbisiś..."
Kto zgadnie, co to za piosenka? Emotikon smile



piątek, 26 września 2014

Co to jest dobre wychowanie?

Dzieci uczą się przez obserwację.

W związku z tym, moje pewnie będą dużo krzyczeć, kląć pod nosem i wyżerać słodycze, myśląc, że nikt nie widzi. Autoironia i poczucie czarnego humoru każą mi się z tego podśmiewać, ale - umówmy się - dużo śmieszniejsze byłoby, gdyby wizja ta dotyczyła Waszych dzieci, nie moich.

Nie lubię myśli, że przekazuje kiepskie wzorce.

Pracuję nad sobą bezpośrednio, a nad dziećmi przy okazji (np. słodycze wyżeram, jak oglądają bajki, albo śpią). Staram się mówić ciszej i więcej tłumaczyć niż się wkurzać, naprawdę. Staram się też wyjść z tego kokonu "mam to po tacie", bo kokon działał, gdy miałam lat dziesięć, a teraz mam 26 i widzę, że on wcale nie krzyczy tyle, co ja.

Wychodzi mi różnie. Najczęściej kiepsko. Shame on me.

Naprawdę mnie trafia, gdy Tymon rozsmarowuje pieczołowicie smażone przeze mnie konfitury na tapicerce kanapy. Albo gdy wyciąga spod Agnieszki nocnik. Sika w kuchni. Rzuca zabawkami. Próbuje jeździć metalowym autkiem, po prętach szczurzej klatki. Łapie nieszczęsnego Vane'a i podnosi do góry (i tak nie jest źle, bo łapie go poprawnie i nigdy nie ciągnie za ogon).

Naprawdę mnie trafia, gdy Agnieszka po raz piąty resetuje mi komputer. Wyrywa Tymonowi ulubione autko (a on ryyyyyyczy). Szarpie go za włosy. Rzuca łyżeczką w klatkę. Wkłada szczurom palce do oczu (a one, o dziwo nie gryzą - ja bym gryzła...).

Czasami czuję, że zawodzę.

Widzę, ze dzieci zaczynają mi się porozumiewać wrzaskiem. A przez Kasię muszę przestać udawać, że to taki wiek.

Wtedy z pomocą przychodzi mi Tymon:

Strzyga: Tymonku, chcesz kanapkę z dżemem?
Tymon: Tak! (pauza) Nie, dziękuję. Bo ja chcę naleśniczka.

Jednak nie tylko kiepskie wzorce!

Z ta świadomością łatwiej mi wierzyć w siebie i pracować nad zmianą.

środa, 17 września 2014

Ogień i woda

Nie do wiary, jak rodzeństwo może się różnić.

Niemal od pierwszych chwil ciąży:

Tymon dawał się we znaki, wiecznie coś pobolewało, kopać zaczął w siedemnastym tygodniu - w co nikt mi nie chciał wierzyć - do tego ciąża zagrożona (i przenoszona).
Agnieszka była niezauważalna. Dopiero przy letnich upałach dawało się odczuć zmęczenie. Długo nie kopała, a urodziła się tydzień przed planowanym terminem.

Po porodzie wcale nie było inaczej:

Tymon był najgłośniejszym dzieckiem na oddziale. Płakał dużo, głośno i od pierwszej sekundy życia. Później rósł, stale wymagając uwagi, stymulacji, tulenia...
Agnieszka zakwiliła pięć sekund po narodzinach, czym doprowadziła mnie niemal do szaleństwa. Bałam się, że już jej nie usłyszę. Przepłakała jedynie pierwszą noc (zakrztuszona wodami płodowymi), by później być dzieckiem spokojnym, cierpliwym i cichym. Szybko zaczęła się zajmować sama sobą, więc nie musiałam do niej biec natychmiast.

Lęk separacyjny?

Tymon przechodził w miarę łagodnie. Tzn. wtedy wydawało mi się, że strasznie rozpacza, ale teraz mam porównanie... No i czas - Tymonowi przeszło po trzech miesiącach.
Agnieszka histerię wszczynała jeszcze zanim zdążyłam wyjść z pola widzenia, jakby wiedziała intuicyjnie, że akurat planuję się oddalić. Najgorszy okres trwał od siódmego do trzynastego miesiąca. Teraz jest lepiej. Nie rozpacza już pod drzwiami, tylko chodzi i popiskuje cicho, pokazując na drzwi rączką.

Usposobienie:

Tymon jest od początku poważny. Ciężko go rozśmieszyć, a sposoby na rozbawienie go szybko tracą na aktualności i trzeba szukać nowych.
Agnieszka uśmiecha się cały czas, odkąd tylko opanowała tę umiejętność. Śmieszy ją wszystko. Najbardziej zaś fakt, że ja się śmieję.

Smak:

Tymon przepada za słodyczami. Uwielbia gofry, naleśniki. Z rzeczy bardziej "wytrawnych" lubi mięso, buraczki i parówki. Makaron musi być ze śmietaną lub jogurtem. Z rzadka pozwoli się nakarmić spaghetti. Nie lubi pizzy. No dobra. Zje trochę z brzegu, o ile nie ma tam żadnych dodatków ani sosu. No i zje wszystko co ma panierkę.
Agnieszka gardzi czekoladą, w nosie ma naleśniki, gofry wkłada do buzi i zaraz wypluwa na otwartą dłoń, lub na podłogę. Zje za to kiszoną kapustę, wszystkie wyraziste w smaku warzywa i owoce i kanapkę z pasztetem. I uwielbia spaghetti. Po mamusi.

Bajki:

Tymonowi musze ograniczać, bo mógłby oglądać je cały dzień.
Dla Agnieszki mogłyby nie istnieć.


***

Owszem, mają też wiele wspólnych cech i upodobań. Bawią się tymi samymi zabawkami (albo raczej - biją o nie), lubią kaszę manną i jogurty; kochają szczurki (aż za bardzo)...

Ale mnie bardziej fascynują różnice ;)

niedziela, 7 września 2014

Nie zjadły mnie myszy


Wrzesień. Urodziny pięciu bliskich osób, pierwsze jesienne przeziębienia, szycie, sutasz i szczury.

Jednym słowem: kołowrotek.

Ogólnie rzecz biorąc, mieszkanie tutaj jest przyjemnie wyczerpujące. W Rawie był codzienny spacer, o ile, rzecz jasna, moje chorujące dziesięć miesięcy w roku dziecko nadawało się do wyprowadzenia z mieszkania. Tutaj stale jestem w biegu. Bliskość rodziny i przyjaciół, wewnętrzny spokój, który daje mi mieszkanie tylko z P. i dziećmi oraz poczucie mocy sprawczej daje mi niesamowitego kopa energii.

Skutki są różne. Od rozwoju osobistego poczynając, poprzez wzbogacenie życia towarzyskiego, na samoistnym ograniczeniu kontaktów z komputerem kończąc. Zwłaszcza deska do prasowania wybrana przez Mamę, a zakupiona przez Babcię "na nowe mieszkanie" odcina mnie od rzeczywistości.

Nic tak nie odpręża, jak prasowanie.

Tak więc jestem z doskoku. Tymona i Agnieszki od miesiąca bardziej doświadczam niż obserwuję i opisuję, i to jest jednocześnie dobre i straszne.

Dobra jest więź, którą budujemy, rzeczy, których się uczą i słowa (a raczej opowieści), które snuje Tymo. Dobry jest wspólny śmiech i buzia Gugi wtulona w zagłębienie obojczyka. Najlepsze jest potakiwanie głową, gdy wdrapie się na taboret, nie może zejść a ja spytam "ściągnąć Cię?".

Straszny jest poziom jęczenia, sprzeciwu i niezadowolenia, które obydwoje mi fundują - on w związku z wywindowaną w kosmos świadomością własności, ona z racji niespełnionej chęci dorwania wszystkiego w zasięgu wzroku. No i bójki, szarpaniny i kłótnie między nimi. Serio. Dziecko nie musi mówić, by się kłócić.

***

Agnieszka odhaczyła dwa pierwsze słowa.

Nie powinnam ich uznawać, gdyż żadne nie brzmi "mama".

Pierwsze to "tata" - w życiu nie zgadniecie, co oznacza ;)
Drugie to "baa" - z pasją powtarzane, gdy uda jej się srutnąć czymś porządnie o podłogę.

wtorek, 2 września 2014

Gotowe

Miesiąc temu odkurzałam po raz ostatni rawskie mieszkanie.
Rozglądałam się za czymś, czego zapewne zapomniałam, by jednak to ze sobą zabrać*.
Negocjowałam z P. zostawienie wielkiego, pluszowego misia.

***

I kocham, i się boję.

Przez ostatnie sześć lat przeprowadzałam się ośmiokrotnie. Mieszkałam już w schowku na szczotki i w wielkim domu. Z grupą studentów i ze starszą panią.

Miesiąc temu znowu stałam nad torbami, w które poupychałam trzy lata życia. I zastanawiałam się czy bardziej drżę ze strachu, czy ze szczęścia i podekscytowania.

***

Dziś, pierwszy raz od miesiąca, obudziłam się wyspana. Nie zmęczył mnie Tymon, który wgramolił się nad ranem do mojego łóżka, zagarniając połowę z tej niewielkiej przestrzeni, którą zostawiła mi Agnieszka. Nie wykończyła poranna pobudka, połączona z próbą wydłubania mi oczu i wygniecenia dziury w brzuchu, uskuteczniana przez moją córę.

Gdybym była programem komputerowym, wyświetliłabym dziś komunikat:

INSTALOWANIE AKTUALIZACJI PRZEBIEGŁO POMYŚLNIE.

Jestem w domu.


*a zapomniałam kurtek przeciwdeszczowych Tymona i Agnieszki

poniedziałek, 1 września 2014

Szary, jak chmury, dres na jesienne dni*

W gruncie rzeczy to proste.

Wystarczy wyciągnąć maszynę z szafy, wyjąć z torby dwa leżące od roku kawałki polaru i zacząć szyć. Nagle okazuje się, że da się przy dzieciach "coś" zrobić.

I jaka duma, gdy Tymon nie pozwala sobie ściągnąć ubrań uszytych przez matkę. ;)

***
Sesja zdjęciowa, ze względu na zakatarzenie modela, odbyła się w domu. Konkretnie - przed moim komputerem, ustawionym na odtwarzanie Strażaka Sama. Przeziębienie wzmaga poziom marudzenia, a ja cenię sobie spokój.

Sesja terenowa też będzie.

Kiedyś.











My Lovely Little Zombie

* ależ długi i po(ł)etycki tytuł mi się skrobnął...