"JavaScriptSDK"

czwartek, 31 października 2013

Macocha

Trochę ponad trzy lata temu, kiedy Eksia odcięła P. od dzieci, warczałam na niego, że ma dzwonić, pisać, dobijać się drzwiami i oknami. Bo to jego syn i jego córka. Niezależnie od tego, czy jest z ich matką. Byłam bardziej papieska od papieża.

Pamiętam, jak brzuch bolał mnie z nerwów przed każdym zaplanowanym spotkaniem. Spacery pod jej blokiem, gdy on dostępował łaski 15-minutowej rozmowy z G. - na klatce schodowej, bo nie życzyła sobie by wchodził do mieszkania. Natarczywe pytania o przebieg tych spotkań.

Pamiętam, jak pierwszy raz pozwoliła nam wziąć dzieciaki do siebie. Ufną, wtuloną we mnie M., wystraszonego, ale też podekscytowanego G.. Zdobywanie sympatii i zaufania. Budowanie więzi, która gdzieś po drodze stała się na tyle silna, że mimo dwóch lat praktycznego braku kontaktu twarzą w twarz (tyle mieszkamy z dala od nich), nadal jestem "ciocią" i nadal chętnie rozmawia ze mną przez telefon.

Pamiętam, jak razem z P. siedziałam na komisariacie, gdy próbował wyegzekwować kontakty, albo chociaż dowiedzieć się jak czują się jego dzieci. Złość i bezsilność, gdy okazało się, że bez papierka opatrzonego sądową pieczęcią policja nic nie zrobi. Zimna furia, gdy określano mnie mianem konkubiny - zawsze źle mi się kojarzyło to słowo. Odczarowała je dopiero Konkubina.

I wreszcie - pamiętam, jak oburzona byłam, gdy P. powątpiewał, czy nadal będę tak cudowna, kochająca i wspierająca, gdy pojawią się nasze dzieci. Jak on mógł, trzęsłam się w środku, bo przecież G. i M. pokochałam, jak własne. Nieba bym im przychyliła, a ten drań, ten egoista i dupek we mnie wątpi.

Jasne.

Czas pokazał, że "jak własne" i własne to jednak nie to samo.
Że kiedy z racji istnienia "jak własnych" dzieci musisz zagryźć zęby i zrezygnować z czegoś, co chciałabyś dać własnym, w zakamarkach głowy pojawiają się myśli brzydkie i twarde, a na końcu języka moszczą sobie miejsca słowa, które nigdy nie powinny zostać wypowiedziane.
Że to niebo, którego chciałam przychylić w moim matczynym sercu bardziej należy się moim dzieciom.

Wstyd, prawda?




środa, 30 października 2013

Wróciłam

Ponoć moment, gdy w naszym życiu pojawia się dziecko jest jednocześnie momentem, gdy kończy się nasza swoboda i spontaniczność. Bo wszystko trzeba zaplanować, oczywiście z minimum tygodniowym wyprzedzeniem.

Jest tak? U Was?

U mnie dnia 17 października o godzinie 15:30 zadzwonił telefon:

"Jak chcesz jechać do swojej mamy, to się pakuj, o 18 ruszamy."

I ruszyliśmy. Na wariata, ale jakoś tak pewnie, z torbą w której zabrakło jedynie rożka Agnieszki (bo się nie zmieścił) i musującej wersji energetyka Piotrka, bo jakoś mi nie przyszło do głowy, że mój uzależniony od napojów energetycznych mąż mógłby tej tubki potrzebować (przetrwał, nawet żywotnie wyglądał). Mimo braku planów i wyjść awaryjnych, wszystko poszło jak z płatka i bezstresowo.

Nawet pochłonęłam cheeseburgera w Macu. Jakże byłam rozczarowana, gdy okazało się, ze moje marzenie z ostatnich tygodni zwyczajnie mi nie smakuje ;)

Wróciliśmy dzisiaj. Ja z żalem, który nieco osłabł gdy weszłam do naszego mieszkania.

W duchu lizę, że to nie ostatni taki spontan :)

wtorek, 29 października 2013

Shorty październikowe

3 października 2013 roku

Zegarek na kompie mówi, że jest 21:01. Mój mózg mówi, że raczej 1:01...

4 października 2013 roku


Tymon postanowił nie spać. 

Nie dlatego, ze nie jest zmęczony. Wręcz przeciwnie. Odbija się od ścian, wyje, jak ranny wilk.

Jeszcze tylko osiem zębów, tylko osiem.


6 października 2013 roku


Ja: Tymon! Wyłaź stamtąd natychmiast!
Tymon: A sio!

I nie, nie potwierdza moich słów.
Przegonił mnie.
Niespełna dwulatek przegania mnie z mojej własnej sypialni...

P.S. Tymonowi idą trójki


7 października 2013 roku


Muszę się nauczyć, ze do Agnieszki się nie podchodzi, chyba, ze chrapie...

Usypiała, oczy już praktycznie zamknięte, oddech miarowy. Podeszłam na palcach, żeby ją przykryć, bo się rozkopała.

I co? Otworzyła jedno oko - uśmiech jak stąd do Szczecina. 

Koniec spania.

8 października 2013 roku

Tymon miał dziś w nocy tylko dwie pobudki.

Pierwszą od 1 do 3:30, a drugą od 4:30 do teraz...


15 października 2013 roku


Tymo zaczyna nadawać autkom imiona. Czerwone nazywa się Zygzak. Białe nazywa się Zygzak. W sumie chyba każde nazywa się Zygzak.


17 października 
2013 roku


Tymon po dwóch nocach bezbutelkowych przypomniał sobie.

Piasek pod powiekami, rój os w głowie.









środa, 16 października 2013

Przyjaźń po ciąży

Wiele młodych mam mówi , że odkąd w ich życiu pojawiło się dziecko, przyjaciele zaczęli się wykruszać. Opowiadają, jak to przestały być atrakcyjne towarzysko, jak zamilkł telefon, a świat bezdzietnej gromadki zaczął się kręcić bez nich. Są złe i sfrustrowane lub delikatnie poirytowane oraz rozbawione tym, jak łatwo było wypaść z kółeczka.

Tak, moje kontakty towarzyskie też od ponad dwóch lat są bardzo okrojone i, choć zazwyczaj się tym nie przejmuje, to bywały chwilę gdy czułam żal i bunt.

Tyko, że oprócz ograniczenia grupy moich koleżanek, ciąża, a potem dzieci pozwoliły mi odkryć największą przyjaciółkę - moją Mamę.

To z Nią wiszę na linii po 30-60 minut dziennie, rozmawiając o postępach dzieciaków, ale też plotkując na każdy inny, niekoniecznie okołorodzinny temat.
To Ona wysłucha, doradzi, pomoże i kopnie w tyłek jak będzie trzeba.
To z Nią pierwszą chcę się dzielić wszystkim co dla mnie ważne i to jej uczucia liczą się dla mnie bardziej niż moja wygoda.

Dzieli nas pokolenie, na wiele spraw mamy różne poglądy, a jednak udało nam się zbudować silną relację. Przyjaźń, która nie chwieje naszymi rolami, jak to nie raz i nie dwa obserwowałam u koleżanek, mających mamy-kumpelki.

Dziękuję, Mamo.

piątek, 11 października 2013

Gadane pt.3

Tymon w kąpieli. Chlapie, gada do siebie.

P. - Wychodzisz z wanny, czy siedzisz jeszcze?
T. (trochę niewyraźnie, ale w pełni zrozumiale) - Siedzę.
P. - Czyli mam sobie iść?
T. - No...
P. - To idę.
T. - Nie, nie, nie, nie!


Także ten, ryczy matka ze wzruszenia, dział "gadane" otwarty na dobre.

poniedziałek, 7 października 2013

Gadane pt.2

Nie minęły nawet dwa tygodnie od ostatniego posta, a mój syn poszerzył zasób słów o połowę.*

Dowody?

Scenka I

Będąc matka odpowiedzialną, acz podatną na pokusy, ukryłam się w kuchni z paczką prażynek (ja zjem, Tymon nawet nie będzie wiedział, że takie niezdrowe, śmieciowe jedzenie w domu było). Stoję więc, buzia wypchana do granic możliwości, ręce pełne zakazanego przysmaku i nagle za plecami słyszę stanowcze:

- Dańń!!!

Scenka II

Tymon demoluje mieszkanie. Znaczy, bawi się. Biega za piłką, skacze, próbuje się wspinać na meble. Pod nogi nie patrzy, bo i po co. Leci przed siebie z radosnym piskiem i, jak można było od początku przewidzieć, w ostateczności wpada prosto na mnie.

Troszkę go przyhamowało, upadł na pupę.

"Pewnie będzie płacz" - myślę zrezygnowana.

A gdzie tam. Wstał, otrzepał się i stwierdził tylko:

- Ojaku...

Scenka III

Tuż po wieczornej kąpieli. Jaśnie Panicz pozwolił sobie założyć pampersa i uciekł, nim zdążyłam choćby sięgnąć po pidżamkę. Żeby nie było zbyt łatwo go złapać, zabunkrował się pomiędzy stołem a kaloryferem.

- Tymon, wyłaź stamtąd. Trzeba się ubrać.
- A sio!

Tu komentarz mojej mamy, gdy zadzwoniłam się pochwalić, jakie mam mądre dziecko: "Jeszcze dobrze nie mówi, a już Ci pyskuje." ;)

Scenka IV

Wieczór, Tymonowi powoli wyczerpują się baterie, ale jeszcze się plącze po mieszkaniu. Ja, nauczona doświadczeniem, staram się nie zawracać mu głowy, bo jeszcze czymś go zaciekawię i zamiast usnąć, rozbudzi się kompletnie.

O, zauważył mnie.

Przyleciał, wspiął się na mnie, objął łapkami i zadowolony oznajmił:

- Tali.



* Moje dzieci uczę mówić, korzystając z porad Doktora Żuka ("Naukę pierwszych słów można właściwie zaliczyć do nauk ścisłych, a ułatwia ją jedynie staranna i prawidłowa artykulacja") i Pani Biedronki ("Trzeba jej pośpiewać"). Żeby się nie frustrować, pamiętam też o stanowisku Mamy ("Nie można jej zmusić, żeby mówiła. Wszyscy robimy różne rzeczy w różnym czasie").

niedziela, 6 października 2013

Bezradność

Wczoraj ratowałam się poczuciem humoru i autoironią. W końcu wszystko łatwiej znieść, jeśli obrócimy to w żart lub odsuniemy na pół metra, by spojrzeć z dystansu.

Dziś już nie jest mi do śmiechu.

Chciałabym móc napisać jak kiedyś Matka tylko jedna: "Jest godzina dwudziesta kurwa trzecia...", bo jej post dotyczył dziecka, które co prawda nie śpi i spać nie daje, ale przynajmniej się śmieje.

Tymon popłakuje. Pojękuje. Chwilami krzyczy. Łzy ciurkiem spływają po buzi. Nie może się ułożyć. Na plecach, brzuchu i boku niewygodnie. Nie podoba się nawet w pozycji kolankowo-łokciowej, a zazwyczaj w tej uspokajał się i usypiał. Pod kołdrą źle, bez kołdry za zimno. Przytulić się nie pozwala, ale gdy chcę się odsunąć, by zrobić mu więcej miejsca, płacze jeszcze bardziej. Na chwilę pomaga kołysanka, więc śpiewam szeptem, żeby nie zbudzić Agnieszki (gdzie tu sens, skoro Tymon płacze tak, że z pewnością słychać go dwa piętra w dół):

A-a-a... A-a-a...
Mały Tymek idzie spać
A-a-a... A-a-a...
Zaraz zmruży niebieściutkie oczka dwa

Ach, śpij Tymonku,
Mój malutki, słodki ancymonku
Zaśnij, Synku, oczka zmruż
Na poduszce główkę złóż
Zaśnij, Synku, zaśnij już


Niestety, działa tylko przez moment.

Mleko wypluwa i rozpacza jeszcze bardziej. Głaskanie? Bojkot. Ostatecznie znajduje sobie pozycję - leży na plecach, nogi ma przewieszone przez moje udo, w jednej ręce trzyma butelkę, drugą zaciska wokół mojego kciuka. Nie wiem, czy płakać ze szczęścia, czy z przerażenia, że do rana będę leżeć wygięta w chińskie trzynaście. No i, co zrobię, kiedy Aguszka obudzi się na karmienie?

Moje rozterki trwają całe trzy minuty, bo Tymon odwraca się do mnie tyłem i układa w pozycji embrionalnej. Jeszcze chwilę popłakuje, ale słyszę, że to już faza wyciszenia.

Boże, błogosław doktora Stewarta Adamsa...

piątek, 4 października 2013

Ratunku

Kiedy już wyjdą wszystkie trójki i piątki, a Tymon będzie krzyczał tylko z racjonalnych powodów ("Musisz mi kupić tę zabawkę! Tak się matka nie zachowuje!"), wyrzucę wszystkie ukryte w zakamarkach mieszkania chipsy i czekoladki i zza łóżeczka Agnieszki wyciągnę hula-hoop. On będzie grzecznie siedział na kanapie i kolorował wyścigówkę, a ja stworzę sobie wcięcie w pasie. Potem usiądę w spokoju do komputera i napiszę notkę od razu, a nie w pięciu podejściach. Z oczu zniknie mi błysk szaleństwa i przestanę zamykać się w toalecie udając, ze mam jelitówkę.

Nie będę już potrzebowała anielskiej cierpliwości, więc skrzydła, które mi wyrosły na plecach sprzedam na allegro, a za zarobione pieniądze kupię sobie buty na takich obcasach, ze będę się później bała na nie patrzeć. O chodzeniu nawet nie wspominam.

Będę spokojna, uśmiechnięta i wyspana...

W co ja wierzę...

Kiedy już wyjdą wszystkie trójki i piątki Tymona, zacznie się ząbkowanie Agnieszki. A zanim ono się skończy dojdę do wagi, przy której w szpilkach będę wyglądać jak chupa-chups z dwoma patykami.

czwartek, 3 października 2013

...

Trzy miesiące...

Jeszcze nie tak dawno samo jej istnienie było dla mnie abstrakcją. Z niedowierzaniem patrzyłam na powiększający się brzuch. Bez podekscytowania przyjmowałam kopniaki.

Jak wiele może się zmienić...

Moja Córka.
Moja Gwiazdka.

wtorek, 1 października 2013

Poszarpana pępowina

Najbardziej z całych tych chrzcin podobało mi się to, ze moi rodzice przyjechali na trzy dni.

Lubię te chwile, gdy jesteśmy razem. Zupełnie inny rytm dnia. To, że zamiast trzech godzin samotnego biegania pomiędzy Tymonem i Agnieszką, podczas gdy P. raczy spać, mam wokół siebie cztery inne osoby, które wstają o świcie (bo jak inaczej nazwać ósmą rano). Lubię wspólne śniadania, krzątanie się po mieszkaniu, oglądanie do późna telewizji. A przecież, gdy ich nie ma, telewizor kurzy się smętnie, wyłączony. Lubię, gdy Tymon nie ładuję się tylko do mnie na ręce, i gdy ktoś przejmuje Agnieszkę, a ja mogę poświęcić duuużo czasu tylko jemu.

Lubię to, że u nas więzi są silne, że spędzamy czas razem, a nie każdy przed monitorem swojego komputera.

Dopiero pisząc te słowa zdałam sobie sprawę, że ten smutek i agresja, które mnie ogarniają, to tęsknota. Brakuje mi ich. Brakuje mi tego rytmu.

Odliczam dni do wyjazdu na urodziny mojej Mamy.

Może, gdy spędzę z nimi dwa tygodnie, na nowo dostrzegę ich wady i serce nie będzie mi tak pękać, gdy wrócę do domu.